18.08.2017

Scenariusz jako gatunek (nie)literacki

Spotkanie z Jakubem Żulczykiem

W piątek 18-tego sierpnia na scenie sopockiego teatru Boto odbyło się spotkanie z pisarzem i autorem scenariuszy Jakubem Żulczykiem. Przy pełnej widowni, wraz z częścią gości, którym nie udało dostać się na spotkanie, słuchającym rozmowy na dole klubokawiarni, w ciemnej sali teatru Boto Patrycja Wanat pytała Żulczyka o powieść, scenariusz i przenikanie się tych dwóch światów.

Zaczęło się przewrotnie, gdyż po powitaniu prowadzącej, która wspomniała, że spotkanie odbywa się w cyklu „scenariusz jako gatunek literacki”, autor „Wzgórza Psów” odpowiedział, że jego zdaniem scenariusz bynajmniej nie jest gatunkiem literackim. Padło więc pytanie o różnicę pomiędzy pisarzem a scenarzystą. Usłyszeliśmy, że wszystko zależy od tego, jak na to spojrzeć. Gdy spojrzymy na angielskie słowo „writer”, zobaczymy, że mieści się w nim właściwie wszystko, co może wyjść spod pióra tego, kto nim operuje. Język polski nieco bardziej ogranicza słowo „pisarz” - kojarzy się ono bardziej z kimś, kto tworzy prozę czy poezję, więc scenarzysta nie mieści się w tej definicji.

„Są to kompletnie dwa różne zajęcia” - mówi Żulczyk. Przede wszystkim scenariusz nie jest autonomicznym tekstem. Do tej tezy powracał jeszcze wielokrotnie w trakcie spotkania. Podkreślał, że scenariusz nie jest tekstem autonomicznym, nie jest w przeciwieństwie do, na przykład, powieści finalnym dziełem autora, o którym ten może powiedzieć: „to moje”. Scenariuszy nikt nie czyta, już tekst dramaturgiczny jest bardziej do czytania, ale scenariusz jest podporządkowany obrazkowi. Przy jego pisaniu ważne jest, aby pozbyć się choroby literatów, czyli chęci kontroli tekstu.

Pojawiła się również kwestia tego, jakie książki nadają się do przeniesienia na ekran. Żulczyk zdecydowanie stwierdził, że absolutnie każda książka jest adaptowalna. „Konsumenci kultury mają przede wszystkim wyobraźnię filmową. Nawet osoby, które czytają bardzo dużo książek, zwykle oglądają jednak o wiele więcej filmów. Książkę trzeba po prostu umiejętnie przekształcić na opowiadanie filmowe”. Ta wypowiedź naturalnie sprowokowała pytanie o adaptowalność jego własnych powieści, bo często mówi się o nich, że są pisane pod scenariusz. Żulczyk znowu skontrował stwierdzając, że ekranizacja jego powieści nie jest wcale taka oczywista, ponieważ problemem jest to, że osiemdziesiąt procent treści jego książek stanowi „gadanina głównego bohatera”.

Autor opowiedział też trochę o pracy przy scenariuszu do serialu na podstawie jego powieści „Ślepnąc od świateł”, będącego obecnie w postprodukcji, do którego Żulczyk współtworzył scenariusz wraz z reżyserem Krzysztofem Skoniecznym. „Jak to jest tak ciąć swojego bohatera?” zapytała Wanat. Żulczyk stwierdził, że ma tendencję do poprawiania swoich książek, nie lubi ich czytać na głos, ponieważ od razu widzi to, co mogłoby zostać poprawione (wydał zresztą poprawione wersje swoich powieści). Scenariusz jest wymarzoną do tego okazją. Praca nad wspomnianym serialem była więc swoistą szansą na „poprawienie książki”.

Publiczność pytała z kolei o jego proces twórczy, rytuały, o to jak długo pracuje dziennie nad tekstem i czy inspirują go codzienne rozmowy podsłuchane gdzieś na ulicy. Z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że dziwią go takie pytania, bo jego praca de facto nie jest interesująca. Może jej owoc jest ciekawy, ale sam proces nie różni się niczym od wypełniania tabelek w excelu - to jest po prostu klepanie na komputerze. Jedynym rytuałem jest granie w tysiąca w internecie - dodał. Padło również pytanie o popularność jego cytatów na portalach młodzieżowych. Okazało się, że wiele z nich nie należy do niego i zostały „wpuszczone” do internetu jako eksperyment mający na celu sprawdzenie tego, jak łatwo ludzie podchwytują i przekazują treści. Przyznał też, że warsztat scenopisarski przyszedł do niego naturalnie, w trakcie pracy, zna pryncypia, choć nie trzyma się ich twardo. „Meetpoint w scenariuszu - nie wiedziałem co to jest”.

W “Mulholland Drive” tego nie ma, a to jest mój ulubiony film. Powiedział przytyczając anegdotę o tym jak pracował przy pisaniu scenariusz z osoba po szkole scenopisarskiej. “Najważniejsze, żeby wartko opowiadać historię” - stwierdził.

W swojej pracy docenia też współpracę z aktorami, którzy pomagają mu w weryfikacji tego, czy coś, co dobrze brzmi na papierze będzie równie dobrze brzmiało w mowie. “Aktorzy mówią na to,że coś się w gębie mieści” - dodał. Patrycja Wanat zakończyła spotkanie pytaniem o to, jak scenopisarstwo wpłynęło na jego pisarstwo. Tutaj znowu padło odniesienie to tego, że jego książki pisane są „pod film”. „Gdybym nie pracował również przy pisaniu scenariuszy, nikt by tak nie mówił” skonstatował Żulczyk.

Julia Kapała

fot. Bogna Kociumbas

Powiązane wydarzenia

18/08/2015 13:30

SCENARIUSZ JAKO GATUNEK LITERACKI