18.08.2017

Jak przejęliśmy kontrolę nad literaturą nie wyjeżdżając z Sopotu

Relacja ze spotkania z Dorotą Masłowską

Szanowni Państwo, tak z ręką na sercu, kto z Państwa był na spotkaniu z Dorotą Masłowską w piątek, 18 sierpnia, na plaży przy Teatrze Atelier? Kto z Państwa był świadkiem dyskusji o zaoraniach, szczebrzeszynieniach i haftowaniu makatek w literackie hasła? Jeśli byliście tam Państwo razem ze mną, zapraszam na krótkie podsumowanie naszej wspólnej przygody. Jeśli tam Państwa nie było, postaram się wydobyć z Państwa dusz nieprzepastne pokłady żalu. 

Michał Nogaś może odetchnąć z ulgą, jego kwiatek zatknięty za ucho na szczęście, spełnił swoje zadanie. Spotkanie było udane. Śmialiśmy się wszyscy dużo i gromko, zastanawialiśmy się, dlaczego jedne wyrazy meandrują z upływem lat w zupełnie inne znaczenia i jak to jest, że czasami zwracamy innym uwagę na niedociągnięcia językowe w zupełnie nietrafionym momencie, jakbyśmy byli wiecznie zezowatymi graczami w łapaniu obręczy na zbyt długie pałąki. Mówiliśmy do siebie czułe słowa o powieściach naszego gościa. Ale przede wszystkim słuchaliśmy Doroty Masłowskiej jak zaczarowani i tego właśnie dnia, bez wychodzenia z plaży, przejęliśmy na godzinę kontrolę nad światem.

A potrafi Dorota zaczarować swoją publiczność – oj, jak nikt. Pierwszym tematem, jaki duet Nogaś & Masłowska wziął na tzw. warsztat, była komercjalizacja rynku literackiego. Autorka nie dała się zwieść zgrabnie zaszytemu komplementowi prowadzącego, że mimo tej całej bezdusznej machiny, która beznamiętnie wsysa w siebie nawet najwybitniejsze jednostki pisarskie, ona, Dorota Masłowska, ta od NIKE, broni się dzielnie i tworzy poza jej regułami. Regułami złymi, liczonymi w polskich złotych i wciąż kurczącym się czasie oddania ostatniego słowa do wydawcy. Pisarz, jak piosenkarz pop lub inny wyrobnik, jest dziś, chcąc nie chcąc, częścią tej maszynerii. Nieszczęśliwi są zarówno ci, co muszą zarabiać zamówionym pisaniem i nieszczęśliwi są ci, którzy swoim pisaniem nie mogą zarobić ani grosza, mówiła Masłowska. Możemy proszę Państwa lekko odetchnąć z ulgą, pisarz to jednak bardziej swój niż myśleliśmy: i jego gonią szefowie za spóźnienia i grożą zmniejszeniem gratyfikacji miesięcznej za różne niedociągnięcia lub niespełnienia oczekiwań.

Wyskakując z piaskownicy literackiego biznesu, zabraliśmy wszyscy nasze wiaderka i poszliśmy kopać zamki w świecie kolejnego tematu, który mógłby się wcale nie kończyć. Otóż jesteśmy ludźmi, proszę Państwa, my wszyscy. Więc wszyscy czasami powiemy słowo na k albo na ch, niektórzy wciąż mówią przez samo h. No zdarza się, choć z pewnością się Państwo ze mną zgodzą, że ani to potrzebne, ani ładne, ale jakoś w nas wrosło i wyskakuje w różnych życiowych momentach. Dorota Masłowska powiedziała na temat wulgaryzacji języka niesłychanie ważne rzeczy.

Otóż wulgarny język, jego upierwotnianie i zokrucenie, są zjawiskiem, które realnie zagraża naszemu bezpieczeństwu. Litery przestały być zgrabnymi kształtami pisanymi atramentem na czerpanym papierze. Są orędziem w rękach ludzi, którzy dziś z dumą krzyczą do nas z mównic, że dumni są, iż nie przeczytali w życiu ani jednej książki. Życiu lub rzyciu, to też raczej dowolnie. Politycy, celebryci, aktorzy, słowem, ludzie pokazywani na ekranach, mają w swoich rękach broń masowego rażenia – już nie pokonują kogoś w debacie, ale powodują, jak wspomniał Michał Nogaś, ogólne zaoranie, nie wymieniają się argumentami, ale jeżdżą po swoich przeciwnikach. Właśnie, przeciwnikach, nigdy rozmówcach. Masłowska przyznała, że jej pisanie i myślenie o języku polskim wywodzi się z romantycznego przekonania, że o język należy dbać i chronić przed zdziczeniem.

Tymczasem z ekranów bije nas fala coraz bardziej agresywnego bezsensu. Ale jest światełko w tunelu, jest miód, a wręcz Miodek na nasze serca. Światełko to rozbłysło podczas festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, gdzie Masłowska była gościem i wraz z dr Katarzyna Kłosińską dyskutował o przyszłości rodzimej mowy.

Musimy pamiętać, że język, twór żywy i poddający się niczym plastelina w ciepłych dłoniach regułom społecznych przekształceń, będzie się zmieniał. Mówi o tym prof. Jan Miodek, mówi dr Katarzyna Kłosińska. Ci wspaniali językoznawcy i nasi przewodnicy po meandrach spółgłosek przednio i środkowojęzykowych oraz wiecznej zagwozdki: wziąć czy…- nie mam śmiałości nawet dokończyć, są spokojni. Język się zmieni, bo my się zmieniamy.

A czy pamiętają Państwo ten moment rozmowy, gdy dumaliśmy nad tym, jak niekończącym się tematem dla felietonu Doroty może być obraz polskiej plaży? Jak wdzięcznie mogłyby brzmieć poszczególne rozdziały tego almanachu wakacyjnego: Jak być szczęśliwym na plaży? W czym do wody? Trzy najlepsze sposoby na rozbicie miniobozu z parawanów dla całej rodziny?

Moglibyśmy tak, proszę Państwa, długo, do rana, bo przecież nam, Polakom najlepiej gada się godzinami, na podłodze w kuchni po wypiciu morza herbaty. Moglibyśmy. Zostawmy jednak dla siebie to, co zostało wypowiedziane na plaży, a nie zostało przeze mnie opisane w niniejszym artykule. Będziemy mogli umówić się, że te małe artefakty wspomnień będą siedziały w naszych kieszeniach, sklejone gumą do żucia z kluczami i kawałkiem sznurka, i będziemy mogli ich używać jak magicznych kart w tych strasznych momentach, gdy przyjdzie nam ochota mówić wyrazy na k i ch, które spowodują u nas, jak zażartowała Dorota Masłowska, utratę Punktów Polaka. To będzie nasza karta, dzięki której przejdziemy ponownie przez START, ponownie zainkasujemy wynagrodzenie, ugryziemy się w język i znajdziemy w naszym słowniku bardziej eleganckie określenie.

Natalia Soszyńska

fot. Bogna Kociumbas

Powiązane wydarzenia

18/08/2015 14:30

NOGAŚ NA PLAŻY